Kilka miut temu odbyłam niezbyt sympatyczna rozmowe z poprzednim włascicielem biednego legwanika...
naprawde... rece opadaja....
ale o czym ja mysle? ze ludziom nie widzacym nic poza zyskiem oczy otworze paplaniem o tym jak wazne jest dobro zwierzat?
walka z wiatrakami....
przykro tylko sie robi widzac tak nieczułych i zobojetniałych...jakby "ich" nie nazwac... predatorów?
nawet nie wiem czy to co teraz we mnie jesy to jest złosc....raczej bezsilnosc i uswiadamianie sobie,ze przeciez i tak na nic moje słowa ... czy słowa kogokolwiek odczuwającego.
sprawa jest zamknieta... chłopak nawet nie chciał dalej rozmawiac blokujac mnie na gg. nie przejmuje sie tym specjalnie.. ale... o czym to swiadczy?
mam tylko drobna iskierke nadziei, ze moze cos sie zmieni...
a jak rozmowa zakonczona...
powiedział.. nastepnym razem wyrzuce legwana do Odry jak bedzie chory.. czy cos w tym stylu.. i jeszcze cos o wyrzucaniu legwana za okno... bardzo dojrzała wypowiedz... ach.. jaka to zdolna młodziez mamy....

tym smutnym akcentem chciałam zakonczyc moja i tak nic nie dajaca nikomu wypowiedz....
chciałam sie tylko podzielic pewnymi rzeczami... nad ktorymi moznaby dyskutowac i dyskutowac... i nigdy dyskusji nie zakonczyc....

pozdrawiam

Madzik