Ojeku.. ale się narobiło... Pojechałem z legwanicą do weterynarza na umówioną wizytę... Pani szczepiła pieska, a my odrazu za nią bez kolejki, bo byliśmy umowieni... Wchodzimy do gabinetu z legwanicą w kartonie przykrytą kocykiem... Wet powiedział żeby go odkryć bo chce go zobaczyć... oczyniłem to... wet głośno mówił, i ten sam głos chyba zdenerwował legwanice.. była w szoku w końcu nie jej terytorium.. Wet chciał ją wyciągnąć z kartonu, a tu nagle ciach... Tosia ugryzła weta w palec.. Wyskoczyła z kartonu i zaczeła biegać, skakać i rozbijac się po całym gabinecie.. :/ Dopiero po chwili wleciała do kąta pod szafkę i wet ją owinął kocem i włożył do kartona.. Ugryzienie było tak poważne że wet musiał jechać na szycie.. :/ Kazał zanieść legwanice do samochodu, a tacie dał książkę żeby sobie przeczytał dział o rozmnażaniu.. Legwan uświniony w krew weta siedział przy mnie w samochodzie owinięty w koc.. Tata książeczkę oddał, zapłacił 20zł i pojechaliśmy do domQ.. Po drodze odwinołem Tosie z kocyka i przy mnie była jush całkiem spokojna.. W domQ dałem jej piciu i umyłem z krwi.. Teraz mi pozostaje zbudować budę lęgową i kupić do niej mate grzewczą.. Muszę połazic po sklepach i popytać.. A leg ma podobno jeszcze miękki brzuszek więc jeszcze jajek nie będzie znosiła..