Dawno dawno temu zdarzyła mi się taka sytuacja...
Przedzierałem się przez jakieś haszcze wpatrując się tępo w ziemię i gdy podniosłem głowę tuż przed oczyma ujrzałem radosny widok, siedzącego sobie na misternie skonstruowanej pajęczynie sporego krzyżaczka. W ułamku sekundy zanim jeszcze impuls nerwowy znaczący tyle co "STOP" dotarł z centrum dowodzenia do moich nóg, byłem cały oblepiony pajęczyną a krzyrzaczek siedział mi na nosie. Puźniej poszło już szybko, niewiele myśląc zwaliłem pająka przy czym doznałem bezpośredniego starcia mej potylicy z najbliższym drzewem...

Obecnie trzymam sobie potulnego smithiego i strasznie wredną Chromatopelmę, która rzuca się na pensetę, pędzelek, strzykawkę, moje palce i wszystkie gadżedy w pobliżu, przy czym usilnie próbuje nawiać z pojemnika. Mam do niej pełen respekt i nie wiem czy gdy ta paskuda wyskoczy mi na rękę i dziabnie mój odruch nie będzie podobny do wyżej opisanego. Wiem, że pająk zbyt wielkiej krzywdy mi nie wyrządzi ale ja go za to mogę w ripoście nieco uszkodzić, czego bym nie chciał...

Mieliście kiedyś takie chore uczucie niepewności swoich odruchów i jak sobie z tym radziliście?? A może to ukryta arachnofobia.... grrrr