Moja - "Idiota". Ale całe distro nigdy nie robiło mi na zdrowie.
Tam, gdzie w "Idiocie" tkwił klucz do całej radości - zmrożenie Rogożynem i jego głową przesunięte na krańcowe strony, w "Zbrodni i Karze" przykładowo , pomijając clue nietzche'ańskie, pomijając całą ciekawość, jaką budzi alter ego autora, sypie się całość do schematu christie'owskiej produkcji - rozbicie.
Cudowne są u niego postaci absolutne, do tej pory, przyznam, mam słabość do "mówiących Myszkinem". Poza tym, kto czytał, doszuka się pewnie czegoś ponad. I może w przypadku "Zbrodni.." byłabym skłonna przyznać rację Nabokovowi, chociaż z jego krytyką prozy Dostojewskiego, przesiąknięcia jej chrystianizmem, wydawał mi się zawsze podobny Gertrudzie Stein ze swoimi tezami o wybitności.