Ja nazwalbym to, czym para sie Mr. Lynch, kinem onirycznym. Nie idiotycznym Ten facet przypomina mi nieco Quarantino- ma gosc swoj swiat, swoje (zupelnie inne od tych, ktore nawiedzaja ogol) wizje, z uporem kroczy sciezka, ktora sobie obral. Jedni go kochaja, inni- nienawidza, jeszcze inni uwazaja go zwyczajnie za popapranca, ktory ma wszakze kilka dobrych pomyslow. Sadze, ze moge zaliczyc siebie do grona entuzjastow pana L., choc zdecydowanie nie nazwalbym tego, co robi, kinem ambitnym. On nas po prostu raczy setkami, tysiacami obrazow i tylko od nas zalezy jak- i czy wogole- je zinterpretujemy. Znac, ze Lynch jest rowniez malarzem

Co do kina ambitnego, polecam 'Godziny'- podkreslam jednak, ze to baaardzo ciezki film, mimo ze nie leje sie tam tyle krwi i nie epatuje sie okrucienstwem na taka skale, co u Lyncha